piątek, 25 października 2013

Deir Mar Musa - Podróże po Syrii

Postem tym rozpoczynam cykl opowieści o Syrii, gdzie miałam okazję przebywać jeszcze przed wybuchem wojny domowej. Wspomnienia nieco się już zatarły, ale obrazy niezwykłych miejsc, tak odmiennych od tego wszystkiego, co w życiu widziałam, stają mi na nowo przed oczami przywołując żar syryjskiego słońca, gwar damasceńskich uliczek, wszechotaczającą kakofonię klaksonów, nawoływania muezzinów, zapach jaśminu, orientalnych przypraw i kawy z kardamonem.

Niezwykły klasztor




Jednym z miejsc, które odwiedziłam na początku mojego pobytu w Syrii był Deir Mar Musa, niezwykły klasztor położony w górach na pustyni, ukryty między skałami. Zbudowany został w VI wieku przez pierwszych chrześcijan na pozostałościach rzymskiej wieży strażniczej stanowiącej punkt obserwacyjny drogi prowadzącej z Damaszku do Palmyry, która wchodziła w skład Jedwabnego Szlaku. Klasztor znajduje się ok. 80 km od Damaszku. Drogą prowadzącą przez monotonny pustynno-skalisty krajobraz mknęliśmy wynajętym busem z zawrotną szybkością, jak na tamtejsze drogi i stan techniczny pojazdu, bo momentami było to 160 km/h.

Aby dostać się do klasztoru znajdującego się na samej górze należało pokonać 350 kamiennych stopni, co przy temperaturze 40 stopni C i piekącym słońcu było nie lada wyczynem. Jako że nie było tam jakiejkolwiek innej drogi, ani czegoś w rodzaju windy, zaopatrzenie do klasztoru było wciągane za pomocą prostego mechanizmu dźwigni działającej na zasadzie przeciągania sznurów. Na prawo znajdowała się część męska, a na lewo część damska i wspólna. Drzwi wejściowe do klasztoru były na tyle niskie, żeby schylić czoło i  tym samym ukorzyć się przekraczając próg przybytku Bożego (wiele świątyni była w ten sposób budowana, właśnie aby uczyć pokory). W części wspólnej wchodziło się na dziedziniec, gdzie przebywali turyści, krzątali się mnisi i mniszki. Ciekawostką jest, że zarówno pożywienie, jak i nocleg były całkowicie darmowe. Zwyczajowo przyjęło się jednak, że w odwiedziny do mnichów brało się zawsze ciastka lub inne słodkości, które były natychmiastowo rozdysponowywane wśród strudzonych turystów. W zamian za nocleg i pożywienie zwyczajowo pomagało się też w codziennych czynnościach, w kuchni czy przy nakryciu stołu. Jeśli chciało się dłużej korzystać z gościnności mnichów należało pracować znacznie więcej niż inni według zasady: im dłużej zostajesz, tym częściej pomagasz.



Okazją do integracji były wspólnie spożywane posiłki z przygotowanych własnoręcznie przez mnichów produktów. Posiłki proste tj. kozi ser, marmolada z fig, chleb z oliwą i zaatarem, labne, ale smak i zapach niezapomniany.




Będąc tam miałam okazję spać na dachu monastyru. Nie z musu -  z wyboru. Miejsca w celach było wystarczająco. Noc była chłodna, komary nie dawały spać, ale świt zrekompensował mi wszelkie niedogodności nocy. 



Ujrzałam najpiękniejszy wschód słońca, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam. 



Pobyt w Deir Mar Musa był dla mnie doświadczeniem szczególnym. To monastyr, więc dużą wagę przywiązywało się tu do medytacji, wyciszenia i modlitwy. Do Deir Mar Musa przyjechać mógł każdy pod warunkiem respektowania jednej podstawowej zasady: jeśli nie uczestniczysz w modlitwie, zachowaj ciszę. Mnisi skrupulatnie pilnowali, aby śmiechem czy rozmowami nie przeszkadzano innym osobom pragnącym się wyciszyć i spotkać z Bogiem. Uczestnicząc w tamtejszej mszy miałam wrażenie jakbym przeniosła się do czasów Chrystusa. Była to dla mnie niezwykła podróż w czasie i przestrzeni do świata pierwszych chrześcijan. Ciepłe światło świec, surowość świątyni, niezwykłe freski, wszędzie dywany i poduchy, na których siadaliśmy po turecku wszystko to robiło wrażenie niezwykłe. W centrum kaplicy znajdował się ołtarz, a przed nim Biblia, na takim stojaku jak Koran. Mnisi w białych galabijach odprawiali mszę po arabsku, a komunia przypominała mi tą z Ostatniej Wieczerzy – wino i chleb podawano sobie z rąk do rąk.  Po mszy w świątyni był czas na rozmowę (!), podzielenie się swoimi przemyśleniami, wrażeniami z pobytu w klasztorze i na każdy inny temat. Wszystko to zrobiło na mnie piorunujące wrażenie przede wszystkim dlatego, że kontrastowało w ogromnym stopniu ze sztywną liturgią obrządku rzymsko-katolickiego, jaki do tej pory znałam. Wyobraziłam sobie, że właśnie tak musiały wyglądać spotkania pierwszych chrześcijan i zdałam sobie sprawę jak dalece od tamtych czasów ewoluowała forma oddawania czci Bogu.




Najboleśniejsze jest to, że wojna domowa nie oszczędziła tego niezwykłego miejsca. Mnisi opisali na swojej stronie kilka incydentów do jakiś doszło w ostatnim czasie. Najpierw bandyci wtargnęli do klasztoru pod pretekstem szukania broni i pieniędzy, z drugim razem okradli sklep znajdujący się na dole przed klasztorem. Do kradzieży doszło też w sierpniu 2012 roku. W samym klasztorze nie ma tak naprawdę co ukraść, ale trzeba pamiętać o tym, że mnisi prowadzą gospodarstwo rolne, które jest źródłem utrzymania dla całej społeczności klasztornej, a także okolicznych mieszkańców. To właśnie ono padło łupem bandytów. Ukradziono ponad 100 kóz, traktor i inne maszyny na łączną wartość 35 000 Euro.

Wspólnota klasztorna Deir Mar Musa na swojej stronie zamieściła następujący komunikat: „Czy się boimy? Tak. Ale staramy się być ostrożni i solidaryzować się z narodem syryjskim, który stawia czoło tak wielkiej niedoli. Oddajemy się w ręce Pana, prowadząc życie pełne modlitwy i wstawiennictwa na rzecz pokoju i pojednania.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...