Wszystkie moje
zapiski dotyczą okresu sprzed wojny domowej. Przedstawiają Syrię, jaką pamiętam, jako urokliwy i
przyjazny kraj, w którym spędziłam jeden z najciekawszych okresów w moim życiu.
Życie biegło wtedy normalnym trybem, na ulicach było bezpiecznie, spokojnie i
to nawet w nocy. Funkcjonowały urzędy, szpitale, kantory, banki, sklepy, targi,
restauracje, kina. Produkty były tanie, niczego nie brakowało. Wszystko to
należy jednak do przeszłości. W czasie trwającej od stycznia 2011 roku wojny
zginęło lub opuściło ją wielu jej mieszkańców, budynki legły w gruzach,
zapanował chaos i terror. Z Syryjczykami, których znałam, nie mam kontaktu od
dawna i nie mam pewności, czy jeszcze żyją... Rozmiar zniszczeń i strat poznamy
tak naprawdę dopiero po zakończeniu wojny.
Początki
Moje pierwsze wyjście na ulicę przeraziło mnie. Uderzył mnie wszechogarniający gwar, nawoływania sprzedawców, krzyki ludzi, tłok na ulicach, samochody z trudem próbujące się przecisnąć przez wąskie damasceńskie uliczki, klaksony, od których bolała głowa. Słychać je było zawsze i wszędzie, nawet jeśli nie było potrzeby ich używania. Po prostu syryjscy kierowcy komunikowali się w ten sposób. Zaczęłam odnosić wrażenie, że jest to forma jakiegoś skomplikowanego systemu komunikacji werbalnej, który służył im do prowadzenia dialogów na drodze.
Przez pierwszy
tydzień bałam się wychodzić sama na ulicę. Po pierwsze dlatego, że obawiałam się,
że w krętych, wąskich uliczkach Damaszku niechybnie zabłądzę i nie trafię z
powrotem do domu. W Damaszku nie było, tak jak u nas, tabliczek z nazwami ulic, numerami. Wszystkie uliczki były wąskie i
wyglądały tak samo. O drogę trzeba było pytać ludzi, skądinąd bardzo miłych i
pomocnych, a do tego niezbędna była znajomość arabskiego. Na początku nie
mówiłam zbyt dobrze, rozumiałam jeszcze mniej, więc moje obawy były uzasadnione.
Po drugie, bałam
się reakcji otoczenia. Mężczyzn, co oczywiste - w Damaszku nie było zbyt wiele
blond Europejek, więc pojawienie się takiej kobiety wzbudzało żywe
zainteresowanie. Kobiet - o dziwo to właśnie z ich powodu moje pierwsze wyjście na
ulicę było niezbyt przyjemnym doświadczeniem. Poszłam z kolegą na targ i w
momencie kiedy on kupował owoce, otoczył mnie wianuszek starszych kobiet w
czarnych galabijach i ostro komentowały mój nieprzyzwoity strój. Dodam, że było
bardzo gorąco, a ja miałam wtedy na sobie długie dżinsy i t-shirt bez dekoltu.
Nie rozumiałam dokładnie tego, co mówiły, ale cmokanie, kiwanie głowami i
wyraźna dezaprobata w ich głosie sprawiły, że nigdy już tak na ulicę nie
wyszłam. Po tym zdarzeniu zakupiłam niezwłocznie w pobliskim sklepie długą
bawełnianą koszulę z długimi rękawami sięgającą mniej więcej do połowy ud i i miałam
spokój, przynajmniej ze strony kobiet.
A oto jak
ewoluowała moja ocena sytuacji:
Pierwsza reakcja: „Boże, jak ja tu wytrzymam?”
Po
miesiącu już myślałam: „Jak tu fajnie, chcę tu zostać”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz